Jacek Michał

wtorek, 18 października 2011

Święta Krowa wiedzie Szproty przeciw Lemingom

Za komuny, jak wszyscy wiemy - nawet Adam Michnik o tym mówi - w Polsce było źle: rząd był totalitarny – władza absolutna – nie było opozycji. Teraz też nie jest dobrze, chociaż opozycja jest, i podobno patrzy rządowi na ręce. A według opinii wielu Polaków rząd mamy fatalny i skorumpowany. Czy jest to wyłączna wina PO i PSL?
Kazimierz Górski powiadał, że tak się gra jak przeciwnik pozwala. Doprawdy, nie można obecnie przypisywaċ winy za wszystko zło tylko i wyłącznie rządowi. Opozycja - chce czy nie chce - jest współodpowiedzialna za stan kraju.
Szczególnie opozycja, która w parlamencie notorycznie głosuje tak samo jak rząd, przez cztery lata siedzi w defensywie i kruszy kopie jedynie w sytuacji gdy w katastrofie samolotowej ginie brat szefa opozycji. Nota bene robi to niezwykle nieudolnie, pozwalając zawęziċ problem do walki o drewniany krzyż. Dla wielu Polaków wiara jest istotna, ale stworzone ad hoc religijne atrybuty mają małą nośnośċ, i walka o nie będzie dzieliċ, a nie galwanizowaċ społeczeństwo.
Przekonał się o tym Jarosław Kaczyński, który zamiast pierwszy wystąpiċ z pomysłem przeniesienia drewnianego krzyża do kościoła, pozwolił wyprzedziċ się przeciwnikom. W efekcie, szerokie poparcie i współczucie po śmierci Lecha Kaczyńskiego szybko przerodziło się do zniechęcenia wobec pseudoreligijnej farsy wokół krzyża. 
Wybory parlamentarne to nie tylko ocena  działań rządu. To również ocena opozycji. Pomimo fatalnego rządu PO wyborców nie przekonały hasła PiSu: „Uważamy, że Polacy zasługują na więcej” ani obietnice „Nowych Węgier”.  Hasła trąciły starymi kotletami. W uszach wyborców nadal dzwoniły nuty  niespełnionych   „Japonii”, „Irlandii” i „By żyło się lepiej”.
Zapowiedzi aktywności i zmian na lepsze nie brzmiały przekonywująco w ustach polityków biernie dotychczas trwających w opozycji. Ponadto były logicznie niespójne z zapowiedziami zbliżającego się kryzysu i potrzebie zaciskania pasa głoszonymi przez PiS na przykładzie Węgier.
Demagogia była zbyt oczywista. Retoryka oderwana od rzeczywistości. Tak jakby Jarosław Kaczyński był nieświadomy, że dla Polaków najważniejsza jest PRACA. I że rodacy od polityków oczekują jasno przedstawionych sposobów zagwarantowania im tej pracy, a nie utopijnych marzeń prezesa o zasługiwaniu na więcej w wyimaginowanym kraiku solidaryzmu.
Nic dziwnego, że wielu byłych zwolenników PiS nie głosowało wcale, lub głosowali na PiS z braku alternatywy, i w nadziei przełomu i zmian w partii po wyborach.
Tak to w życiu jest, że szef za wszystko odpowiada. Naprzykład za Franka, który zapił, do roboty nie przyszedł, i szef musiał za niego oczami przed klientem świeciċ. Ale nie zawsze. Jarosław Kaczyński poprowadził swoją partię do szóstej wyborczej porażki, i ani myśli się przed zwolennikami PiSu tłumaczyċ z kolejnego puszczenia ich w trąbę.
Bo po prawdzie to nie ma takiej potrzeby. Ludziom uwiedzionym charyzmą „wiem, ale nie powiem”, myśli o rozliczeniu szefa ich partii są nie tylko odległe. Są im obce. Wstrętne. Wręcz wszteteczne. Przegrane wybory traktują jak nieunikniony dopust boży, w którym siły Dobra odstąpiły ich wybrańca, pozwalając wygraċ siłom Ciemności Nieprzychylnych Mediów. Zapominają przy tym, że lilka lat temu, ten sam PiS wygrał, pomimo że zasięg i wpływowośċ michnikowszczyzny były wtedy znacznie większe niż dzisiaj.
Według osób miłujących prezesa PiS, ludziom którzy nie głosowali na PiS nie przysługuje prawo do krytyki Kaczyńskiego i jego partii. Najwyraźniej nie pamiętają, że chociaż nigdy nie głosowali na PO to sami na Tusku nie zostawiają suchej nitki.
Jakakolwiek krytyka, czy nawet kwestionowanie zasadności postępowania Kaczyńskiego i partii przez niego kierowanej, spotyka się z oskarżeniem o zdradę, współpracę z KGB lub, najłagodniej mówiąc, brak piątej klepki. Wielu zwolenników Kaczyńskiego odwołuje się do wartości konserwatywnych. Zaiste ich reakcje wobec krytyki, są dowodem jak blisko temu środowisku do zapuszkowanych w konserwie szprotów, a Kaczyńskiemu do statusu Świętej Krowy.

niedziela, 9 października 2011

Wyborcza klapa w USA

Polacy w USA już zagłosowali. Polskie radio podaje, że „w głosowaniu wzięło udział prawie 20 tysięcy czyli o kilka tysięcy mniej niż 4 lata temu”.

W 2007 roku, według amateriału rchiwalnego  Gazety Wyborczej, w samym tylko Nowym Jorku i Chicago zagłosowało 30 tysięcy rodaków. A według szacunków (wybory w zachodnich stanów rozpoczęły się później z powodu różnicy czasu), w całych Stanach Zjednoczonych  frekwencja w 2007 roku wyniosła 80%. Przy około 41 tysiącach zarejestrowanych Polaków oznacza to, że 33 tysiące rodaków głosowało w USA cztery lata temu. To jest 13 tysięcy mniej w porównaniu z obecnymi wyborami. W 2011 roku znacznie więcej wyborców w USA odwróciło się od polskich polityków niż „kilka tysięcy” jak donosi PR. Spadek wynosi niebagatelne 40%.

W przeszłości USA uznawana była za matecznik PiSu, gdyż zdecydowana większośċ głosujących (około 80%) popierała partię Jarosława Kaczyńskiego. Ciekawe czy spindoktorzy PiSu uznają za porażkę tak gwałtowny spadek we frekwencji w 2011 roku. Fakty są bezdyskusyjne. Wyborcy zagłosowali nogami. Z przytupem.

sobota, 8 października 2011

Głosowaċ nie głosowaċ?

Nawoływania do udziału w wyborach dochodzą z obozów politycznych wobec siebie skrajnych. Zastanawiająco wspólna jest ich argumentacja: Dobro Polski i Przyszłośċ Naszych Dzieci. Tak jakby opluwający się dotychczas politycy zgodnie uznali, że przez niegłosowanie Polska się rozpadnie, a dzieci nam powymierają. Szkoda, że niesprecyzowali przy jakim poziomie niegłosowania ma dojśċ do tych kataklizmów. W 2005 roku głosowało tylko 40% i nic się nie stało. Ponadto, skoro tak bliska im jest przyszłośċ Polski i naszych dzieci, to rodzi się pytanie czemu nie wprowadzili obowiązku głosowania, tak jak w innych demokratycznych krajach. Spokojnie przepchaliby to przez parlament. Co ich powstrzymuje? Przecież w ostatnich latach na palcach jednej ręki można policzyċ głosowania, w których Dzielna i Nieustępliwa Opozycja (DNO) głosowała w Sejmie niezgodnie z partiami tworzącymi Wspaniały i Zawsze Ustępliwy Rząd (WZUR).


Oprócz argumentów odwołujących się do Dobro Polski i Przyszłości Naszych Dzieci są też inne argumenty - z pozoru racjonalne. Na Salonie 24 bloger Balzak nakłania do pójścia na wybory, ale TYLKO tych rodaków, którzy na codzień interesują się polityką i znają programy swoich partii. Jest parę problemów z tym pseudoracjonalnym wywodem. Po pierwsze, kto klasyfikuje się do grupy „na codzień interesujących się polityką”. Czy wystarczy obejrzeċ fragment dziennika raz na miesiąc, czy trzeba go oglądaċ raz dziennie na wszystkich kanałach? Ponadto, kryterium częstotliwości całkowicie pomija zdolności kognitywne. Co facio z IQ 70 wynosi z dziennika w porównaniu z klientem z IQ 160? Niewiele. Ale przecież nie można wyłączaċ z udziału w głosowania z powodu ograniczonej inteligencji. Jest to oczywiste. Dlaczego więc „wykluczaċ” tych, którzy mają pojęcie równie blade jak facio z IQ 70, tylko dlatego, że nie mają ochoty „na codzień interesowaċ się polityką”? Jest to równie nielogiczne, niesprawiedliwe, i co najważniejsze niedemokratyczne, jak kwestionowanie prawa do głosowania ludzi z ograniczoną inteligencją lub chorych psychicznie.


Z powyższego paragrafu jasno wynika, że zainteresowanie polityką lub znajomośċ programu partii politycznej nie może byċ prerekwizytem upoważniającym do głosowania. Ponadto Balzak w jednym z komentarzy pod swoim tekstem stwierdza autorytatywnie:  Na to, że jakaś partia będzie przestawiała propozycje idealnie zbieżne z naszą wizją jest raczej mała szansa. No i od programów ważniejsi są politycy. To - czy są godni zaufania, czy też - nie! Programy, głoszone w kampaniach wyborczych, to prawie zawsze populizm. Dają ogólną orientacje, ale tylko ktoś bardzo naiwny może wierzyć, że będą ściśle realizowane”.


Balzak dokonuje zasadniczego zwrotu w swoim wywodzie. Sprowadzając programy partyjne do populizmu nie tylko dyskredytuje swoje argumenty o potrzebie interesowania się polityką i znajomości programu partii. Więcej, sprowadza udział w wyborach do absurdu. Jeżeli wyborcy mają kierowac się wiarygodnością polityków to muszą tę cechę jakoś zmierzyċ. A jak ją mają zmierzyċ jeżeli programy tychże polityków to populizm i „tylko ktoś bardzo naiwny może wierzyć, że będą ściśle realizowane”.



PS. Blisko 90% z ponad 3 tysięcy ankietowanych na S24 zgłasza udział w wyborach. Ciekawe czy ich argumenty są na merytorycznym poziomie (1) Balzaka, (2) Michnika, (3) Komorowskiego, (4) Palikota, (5) Kaczyńskiego?


wtorek, 4 października 2011

Prawo naczyń połączonych

W internecie pełno komentarzy o debacie Kaczyńskiego z Lisem. Wszedłem wię na Youtube obejrzeċ widowisko. Obejrzałem, i powiem szczerze, nie wiem o co w nim chodziło.


Kaczyński w charakterystycznym dla siebie stylu, insynuował lub stwierdzał otwarcie (rzadziej), że coś wie ale nie powie. A Lis, zamiast wyciągnąċ z interlokutora tę skrzętnie skrywaną wiedzę, obgryzał go po łydkach uszczypliwymi uwagami. Kaczyński odpłacał mu pięknym za nadobne. Panowie na wyścigi, i z wyraźnym zadowoleniem,  wymieniali się złośliwościami, które nie były ani głebokie ani użyteczne. A zebrani w studio gapie, oklaskami nagradzali co kąśliwsze uwagi.


Moim zdaniem, odpowiedzialnośċ za ten żenujący spektakl ponoszą obydwaj panowie. Wina Lisa jako gospodarza jest zdecydowanie większa. Ale zachowanie Kaczyńskiego wdającego się w wymianę prymitywnych złośliwości nie przystoi doświadczonemu politykowi - szefowi głównej opozycyjnej partii - pretendującemu do stanowiska premiera.


Prawo naczyń połączonych obowiązuje wszędzie. W telewizyjnych debatach, również  w polityce. Przy kiepskim rządzie opozycja się degeneruje. Ale przy dobrej opozycji, nawet kiepski rząd musi się poprawiċ.

poniedziałek, 3 października 2011

Belka broni szwajcarskiego bankiera

Nie ma nic zabawniejszego niż wysłuchiwanie argumentacji byłego, zasłużonego komucha, który wyprzedaje obcą walutę by podnieśċ wartośċ złotego. Gdyby ktoś nie wiedział, chodzi o Marka Belkę, dawniej I sekretarza PZPR na Uniwersytecie Łódzkim, a teraz szefa NBP broniącego silnego złotego pod pozorami ..... obrony „wolnego rynku” i polskiej gospodarki.  Nota bene, robi to w tym samym czasie gdy Szwajcarzy stają na uszach by obniżyċ wartośċ franka, a Amerykanie drukują biliony dolarów bez pokrycia by potanieċ swoją walutę.

Pomijając fakt, że w świetle działań Belki, Szwajcarów i Amerykanów pojęcie „wolnego rynku” wydaje się równie prawdziwe jak zapewnienia komuchów o równości klas, to zastanawiającym jest, że  Szwajcarzy i Amerykanie też twierdzą, że chodzi im również o obronę narodowych ekonomii, i dlatego obniżają wartośċ swoich walut.

Nie może byċ tak, by przeciwne wobec siebie działania finansowe miały identyczny skutek. W świetle powyżej opisanych faktów, można dojśċ do z jednej z dwóch konkluzji. Pierwsza, że Belka to finansowy geniusz, a Szwajcarzy i Amerykanie to ekonomiczni partacze. Druga, że były internacjonalistyczny komuch nie pozbył się internacjonalistycznego pierwiastka, a zmianie ulegli jedynie jego mocodawcy. 

Intuicyjnie, skłaniam się do tej drugiej konkluzji.  Po pierwsze, jestem przekonany o profesjonaliźmie Szwajcarów i Amerykanów, których systemy finansowe mają wymiar światowy. Z kolei, wiedzę i profesjonalizm komunistycznych ekonomistów w rodzaju Belki  traktuję z ogromną rezerwą. Pamiętam jeszcze ich „osiągnięcia” z PRLu – puste półki sklepowe i galopującą inflację. Pamiętam też jak rok temu Belka chwalił pakiet 500 mld euro Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego jako "wspaniały" i "całkowicie wystarczający".  Dziś te słowa nie brzmią nawet jak kpina.

Po drugie, oczywistym dla przedszkolaka truizmem jest, że potanienie waluty obniża koszty produkcji i eksportu, a tym samym napędza gospodarkę. Według CIA World Notebook, eksport z Szwajcarii  wart jest 233 mld dolarów i stanowi 44% produktu krajowego. Polski eksport jest trochę skromniejszy, „zaledwie” 163 mld dolarów, ale ponieważ polska gospodarka jako całośċ jest też skromniejsza, stanowi on aż 35% produktu krajowego. Oczywistem efektem „obrony złotego” przez Belkę będzie obniżenie konkurencyjności polskich produktów, spadek eksportu, a co za tym idzie spowolnienie gospodarki.  Konkurenci Polski mogą tylko zacieraċ ręce. Zachodni bankierzy i ci wszyscy zaradni Polacy, którzy wzięli pożyczkę w euro, dolarach czy frankach, też mogą spokojnie odsapnąċ. Belka nie pozwoli im samotnie zbankrutowaċ. Pociągnie wszystkich obywateli i cały kraj na dno, jak przystało na komucha. Równośċ klas zobowiązuje. Nie mogą cierpieċ tylko bogaci.

PS. Parlamentarna opozycja (PiS i SLD) dzielnie i zgodnie pominęły milczeniem poczynania towarzysza Belki. Nie ma to jak jednośċ w narodzie.


sobota, 1 października 2011

Michnik uwiarygadnia Kaczyńskiego

Co dzieli, a co łączy Adam Michnika i Jarosława Kaczyńskiego? Takie pytanie nasunęło mi się po przeczytaniu ostatniego felietonu naczelnego Gazety Wyborczej. Michnik nakazuje w nim głosowaċ aby niedopuściċ do władzy partii Jarosława Kaczyńskiego. Lat temu trzydzieści ludzie ze środowiska Michnika nawoływali do bojkotowania wyborów w PRLu. Miał to byċ symboliczny głos sprzeciwu wobec rządzących wtedy Polską komunistów. Symboliczny, bo wybory były fałszowane, i żaden bojkot by nie oderwał komunistów od koryta władzy.

Niemniej, wielu Polaków zapewne miało wtedy wrażenie, że Michnik - syn wysoko postawionych komunistycznych aparatczyków zwrócił się przeciwko środowisku swoich rodziców. Wielu wielce się zdziwiło, gdy po upadku komunizmu jego gazeta zaczęła aktywnie wspieraċ byłych komunistów, a on sam zaczął wybrzuszaċ się po obiadach z partyjnymi bosami, którzy kilka lat wcześniej aktywnie i krwawo tępili antykomunistyczną opozycję.

Jak więċ należy potraktowaċ apel Michnika i jego działania na przestrzeni ostanich dwudziustu paru lat pomiędzy 1989 do 2011 roku? Czy jest to autentyczna manifestacja niezgody z Kaczyńskim? Czy może tylko taktyczna zmyłka? W osławionych taśmach Gudzowatego Michnik chwali się, że przez ponad dwadzieścia lat „pie...ił wszystkich w beret”. Można odnieśċ wrażenie, że ta bufonada naczelnego Gazety Wyborczej odnosi się do lat 1964 do 1989. Jakie więc są gwarancje, że obecnie działania Michnika są odzwierciedleniem jego rzeczywistych poglądów, a nie grą szczwanego lisa?

Według powierzczownych obserwacji więcej wydaje się dzieliċ niż łączyċ Michnika z Kaczyńskim. Po okresie współpracy w czasach antykomunistycznej opozycji, można odnieśċ wrażenie, że drogi tych panów się rozeszły definitywnie. Kaczyński wypomina Michnikowi zdominowanie medialnej przestrzeni i przeszłośċ jego rodziców. Z kolei Michnik nie szczędzi krytyki Kaczyńskiemu, którego Gazeta Wyborcza przedstawia na podobieństwo szwarc charakteru. Ale czyż nie było tak, że PZPR według Michnika to było samo zło, a ze słów Kaczyńskiego można było wywnioskowaċ, że Samoobrona to dzieło szatana. Nomen omen, nie przeszkodziło to ani jednemu ani drugiemu współpracowaċ i kumoszyċ się później z tymi, których jeszcze niedawno przedstawiali jako swoich arcyadwersarzy.  
Dlatego nie wiem jak potraktowaċ słowa Michnika. Może moja sceptycznośċ nie byłaby tak głęboka, gdyby PiS w ostatnich latach był w realnej opozycji do rządu w sprawach innych niż katastrofa smoleńska? Po prostu, Michnik przestał byċ dla mnie wiarygodny wiele lat temu. Kaczyński roztrwonił moje zaufanie do niego całkiem niedawno – na przestrzeni ostatnich 3 lat.
http://wyborcza.pl/1,75968,10388706,Glosujcie___szkoda_Polski.html