Jacek Michał

sobota, 29 marca 2008

Nabijanie w butelkę

Przybyło nam szamanów ludzkich umysłów, oj przybyło ostatnimi czasy. Okazuje się, że Basia Kamińska i Wojciech Sadurski - organizatorzy i sygnatariusze akcji wysyłania z powrotem chińskich podkoszulek i namawiania sportowców do krytykowania Chin na olimpiadzie w Pekinie, nie oczekują żadnych zmian po tych działaniach. Chodzi im tylko o symbolikę. Czyli protest dla samego protestu. Nieważne, że nieskuteczny. Ważne, by było głośno i z przytupem. By media o tym trąbiły, a organizatorzy mieli swoją minutkę na szklanym ekranie.

Innymi słowy, celem nie jest pomaganie jakimś Tybetańczykom. Chodzi o to by uczestnicy poczuli się lepiej. By wzrosła im samoocena poprzez kolektywny udział w przedwsięzięciu, mającym pozornie na celu poprawienie doli innych ludzi.

Nieważne, że altruizmu tam nie ma ociupinki. Istotne, że robi się coś wspólnie. To jest wartość sama w sobie. Bo człowiek jest zwierzęciem stadnym i chce gdzieś przynależeć. I wszyscy o tym wiemy. Ale tylko niektórzy są wystarczająco sprytni, bezwzględni albo niemądrzy, by okazję złapać za rogi i powieść tłumy w przepaść samozadowolenia z powodu bezproduktywnego pierdnięcia w stołek.

Ostatnio świat zelektrywizowała wiadomość o wyłączaniu elektryczności na jedną godzinę w kilkudziesięciu miastach różnych krajów. Wyłączanie światła odbyło się w ramach akcji przeciwstawiającej się zagrażającym podobno Ziemi zmianom klimatu. Nieważne, że praktyczny efekt był żadny. Ponownie chodziło o tę "wielką symbolikę". A przy okazji nagłośniona została nazwy organizacji, która żyje z donacji i potrzebuje medialnej egzystencji jak kania deszczu. A co jest lepszego w tej materii od spektakularnej akcji? Media to kochają. Dzieje się bowiem coś „wielkiego i dobrego”. Coś co łatwo sprzedać.

Ciekawe tylko czy media byłyby równie zainteresowane w propagowaniu akcji, w której elektryczność jest wyłączona przez całą dobę. Efekt klimatyczny byłby pewnie 20 razy większy. Tylko oglądalność byłaby wtedy żadna i wpływy z reklam zerowe.

Wątpliwym też jest, aby media nagłośniły akcję bojkotu oglądania sprawozdań telewizyjnych z olimpiady w Pekinie. Po pierwsze, brak w takiej akcji wielkiej symboliki". Po drugie, media są raczej niechętne działaniom, zagrażającym ich wpływom i dochodom. A przecież bojkot telewizji, jest chyba jedynym realnym sposobem w zasięgu przeciętnego obywatela, do pomniejszenia przychodów organizatorów igrzysk i rzeczywistego wpłynięcia na działania rządu chińskiego.

piątek, 21 marca 2008

Tybetańskie wyżyny hipokryzji

Przez Polskę i Świat przelewa się głośna fala akcji wspierania Tybetu. Hałas jest spory, ale efekty dalekie od politycznego tsunami. Chiny ani na jotę nie zmieniły swej postawy do państwa zajętego w 1949 roku przez Chińską Armię Ludowo-Wyzwoleńczą.

W kraju nad Wisłą, znani i mniej znani dziennikarze wystąpili z apelem do sportowców aby podczas „każdego wywiadu przed i w trakcie Igrzysk wypowiedzieli choć jedno zdanie na temat łamania praw człowieka w Chinach”. Gazeta Wyborcza nawet zleciła sondaż, w którym prawie 70% ankietowanych uznało, że polscy sportowcy powinni w Pekinie wyrażać publiczne poparcie dla Tybetańczyków.

Wielu obserwatorów uważa, że Tybetańczycy zniecierpliwieni bezowocną ugodową polityką Dalajlamy postanowili za przykładem Palestyńczyków zastosować radykalniejsze metody walki o niepodległość. Liczby ofiar zamieszek wznieconych przez mnichów buddyjskich nie są znane. Dla odmiany wiadomo, że parę tygodni temu zginęło ponad 100 Palestyńczyków w wyniku kilkudniowego rajdu armii izraelskiej na terenach okupowanych. Wtedy jednak Gazeta Wyborcza nie zleciła sondażu z zapytaniem czy polscy sportowcy powinni wyrażać w Pekinie poparcie dla Palestyńczyków. A szkoda, bo można by wtedy porównać wyniki, i mieć jakiś osąd popularności idei niepodległej Palestyny i nośności pomysłu wolnego Tybetu.

Gazeta Wyborcza i wielu sygnatariuszy apelu w sprawie „wolności Tybetu i łamania praw człowieka w Chinach” jest zdecydowanymi zwolennikami oddzielenia religii od państwa i polityki. Ich zdaniem prawo do zdawania religii na maturze jest zbędne i anachroniczne, a kościół katolicki i jego przedstawiciele nadmiernie angażują się w sferę polityki. Ktoś pewnie się zdziwi, dlaczego ci wyznawcy sekularyzmu nie mają żadnych oporów we wspieraniu politycznych poczynań buddyjskich mnichów z Tybetu. Najwyraźniej ludzie pokroju Sadurskiego, Wrońskiego, i Bendyka nie zauważają oczywistej niespójności swoich działań. Ich relatywizm nie ma granic, a tolerancja kończy się na widok koloratki.

Wojownicy z plemienia Gazety Wyborczej obijają kościół kijami krytyki nie tylko za udział w polityce. Gdy zaistnieje stosowna okazja, w ruch idzie pałka oskarżenia o brak aktywności w sprawach „bliskich sercu” sekularystom. Ostatnio Tomasz Bielecki w Gazecie Wyborczej zapytuje z wyrzutem „Dlaczego Benedykt XVI milczy ws. Tybetu?”. Widocznie pracownik Gazety Wyborczej rozgoryczony wcześniejszym milczeniem Papieża ws. rajdu wojsk izraelskich postanowił wziąć rzeczy w swoje ręce i przywołać głowę kościoła do porządku. Nie można mu się dziwić. Okazja trafiła się bowiem zacna by w stylu typowym dla moralnych dualistów dołożyć kościołowi. A wszystko to w imię wolności, niepodległości i demokracji. Szkoda tylko, że cierpienie, ból i strata ludzkich istnień jest tylko tłem tego marnego widowiska.