Propagandziści PiS tłumaczą ludziom, że Kaczyński nie będzie uczestniczył w debacie z Tuskiem, bo popierające Tuska media, przekręcą wszystko przeciwko Kaczyńskiemu, i ogłoszą Tuska zwycięzcą, bez względu na realny wynik. Jest spora grupa blogerów, która ten argument kupiła i święcie wierzy w serwowaną im wszechwładzę mediów. Muszą to byċ ludzie bardzo młodzi, lub o krótkiej pamięci.
Ponad dwadzieścia lat temu odbyła się w reżymowej telewizji debata pomiędzy Wałęsą a Miodowiczem - szefem reżymowych związków zawodowych. Media w całości były wtedy w rękach wielce nieprzychylnych Wałęsie komunistów. I wszystkie one na wyścigi kreowały Miodowicza na zwycięzce debaty. A kierowali tą propagandową nawałnicą specjaliści pierwszej klasy – Jerzy Urban i Mariusz Walter. I na nic się zdały ich wysiłki. Dla zdecydowanej większości Polaków zwycięzcą był Wałęsa. Kilka miesięcy później komuniści zwinęli sztandar.
Kaczyński jest w porównaniu z Wałęsą w znacznie lepszej sytuacji. Spora grupa mediów jest mu przychylnych, lub conajmniej obojętnych. Jego przeciwnicy nie mają propagandowego monopolu. A nawet jakby mieli, to przypadek Wałęsy dowodzi, że rzeczowe argumenty są bardziej przekonywujące niż manipulacje.
Antydebatowy argument PiSowych propagandzistów nie bardzo trzyma się kupy, bo przecież nawet zakładając zwycięstwo wyborcze Kaczyńskiego trudno sobie wyobraziċ zmianę frontu nieprzychylnych mu mediów. Jeżeli te media są tak wszechpotężne jak twierdzą poniektórzy, to bez problemu, i w tri miga, zablokują i zdławią rząd Kaczyńskiego.
Pojawia się więc pytanie, czy w takiej sytuacji, jest jakikolwiek sens startowania PiSu w wyborach, skoro bez względu na formalny wynik, będzie to wcześniejsza (wyborcza) lub późniejsza (jako rząd) porażka tej partii. Ba, czy przy takiej miedalnej wszechwładzy, jest jakakolwiek potrzeba na istnienie partii z góry skazanej na przegraną. No bo przecież nic nie zapowiada upadku TVN, Polsatu, Faktu, Superekspresu, Gazety Wyborczej, Wprost, Polityki i całej masy innych, pomniejszych publikatorów. Zakładając trafnośċ argumetu PiSowych propagandzistów, tylko eliminacja nieprzychylnych mediów będzie w stanie odmieniċ los partii Kaczyńskiego. A to wydaje się niemożliwe do przeprowadzenia bez naruszenia konstytucji.
W rozmowach zwolenników Jarosława Kaczyńskiego sprawa debaty z Tuskiem została praktycznie sprowadzona do pojedynku, w którym najważniejszym celem jest wygranie, lub jak kto woli nieprzegranie. Nieważne jest, że Kaczyński nieuczestnicząc w debacie zmniejsza tym samym możliwości przedstawienia swojej wizji Polski. Ogranicza rozpowszechnienie swojego programu. Zawęża grupę swoich wyborców. Ogranicza szanse wygrania wyborów. W kontekście oddania władzy w 2007 roku, u niektórych może pojawiċ się podejrzenie, że działania Kaczyńskiego dążą do utrzymania PiSu w opozycji. Kilka lat temu, taktyczne oddanie władzy w obliczu zbliżającego kryzysu było jedną z kolportowanych przez zwolenników PiSu przyczyną rozwiązania rządu. Teraz widmo kryzysu jest znacznie większe. A i kryzys szykuje się straszniejszy. Może powyższa spekulacja zaliczyċ należy do teorii spiskowych. Ale nawet jeżeli takową jest, to odpowiedzialny za nią jest Kaczyński, który ją nakręca swoimi dziwacznymi decyzjami nie podejmowania wyborczej debaty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz