Jacek Michał

poniedziałek, 12 września 2011

NUKLEARNA KATASTROFA WE FRANCJI

Pierwszy raz usłyszałem o wybuchu w zakładach nuklearnych i skażeniu radioaktywnym w Marcoule we Francji gdzieś około godziny 22 czasu wschodnio -austalijskiego. Wiadomośċ podało ABC, gdzieś godzinę po wypadku (11:45 we Francji). Rano (24 czasu warszawskiego) wstałem i spodziewałem się fali informacji na te temat w polskich mediach. No bo wybuch był pod nosem, i zdarzył się w środku dnia.

Nic z tego. Nie ma tam nawet słóweczka na temat śmiertelnego zagrożenia  płynącego z Francji – wiatry w Europie, tak jak na całym świecie dominują zachodnie. Zamiast tego wiadomościami dnia są „Kempa: nie rezygnuję; to fałszywka” w TVP INFO, „Co młodzi widzą w PiS” w RZECZPOSPOLITEJ, „Dziesięć książek, dzięki którym wstąpicie do piekła” w GAZECIE WYBORCZEJ, a TVN pochyla się nad tenisem: „Serena krzyknęła, potem zrugała. Kara? Symboliczna”.

Dla odmiany, wiadomośċ o wybuchu nuklearnym jest czołową wiadomością w BBC. Jeżeli ktoś starszy ma jakieś reminiscencje o Czernobylu i władzach PRLu ukrywających wiadomośċ u nuklearnej katastrofie w ZSRR, to według obecnych politycznych elit, jest klonem Leppera, który widział Talibów w Klewkach. W kraju demokracji prawa przepływ informacji jest oczywiście wolny. A że pewne informacje nie docierają do ludzi. No cóż, rząd ma swoje prawa, a opozycja widocznie śpi … w tym samym łóżku co rząd.


SPROSTOWANIE: GW podaje o wybuch gdzies w srodku portalowej strony.

środa, 7 września 2011


7 września 2011, Interia:
- By nastąpiła nowa fala kapitalizmu - tłumaczył prezes PiS - należy pomóc młodym ludziom w zakładaniu działalności gospodarczej; "radykalnie ograniczyć patologie w biurokracji związane z nadużyciami, korupcją"; zachęcać do podejmowania ryzyka; wyzwolić energię.

14 Lutego 2005, Jarosław Kaczyński, Wykład wygłoszony w Fundacji Batorego:
Podstawowym potencjałem Polski są nowo wykształceni obywatele. Chcemy im dać szansę wejścia na rynek tworzenia przedsiębiorstw, by podnieśli kolejną, nieporównanie lepiej przygotowaną niż pierwsza, fale polskiego kapitalizmu.

Dobrze, że kapitalizm jest miły prezesowi PiS. Szkoda, że Jarosław Kaczyński nigdy nie wyjaśnił dlaczego w 2007 roku rozwiązał rząd i zarzucił, daną mu przez społeczeństwo, szansę tworzenia upragnionej nowej fali. Co gorsza, nie ma pewności, że nie porzuci jej ponownie.

06 września 2011, Rzeczpospolita:
Jarosław Kaczyński wykluczył możliwość powstania koalicji z SLD:
- Nie ma partii bardziej odległej od nas. I nie chodzi nawet o to, że oni chcą nas stawiać przed Trybunałem Stanu pod zarzutami wyssanymi z palca. Chodzi o to, że SLD co do swojej istoty jest zaprzeczeniem tego, co PiS chce w Polsce zrobić.

14 Lutego 2005, Jarosław Kaczyński, Wykład wygłoszony w Fundacji Batorego:
W 2002 roku radykałowie otrzymali w wyborach przeszło 30 procent. W tej chwili ich notowania są nieco mniejsze. Ale jeżeli w Polsce dojdzie do sytuacji, w której połączą swoje siły (...) przy urnie wyborczej, całkowicie wykluczeni z częściowo wykluczonymi, dwie wielkie grupy społeczeństwa, to będziemy mieli rządy Samoobrony, być może LPR-u (to też formacja radykalna) i rozwścieczonych swoim losem postkomunistów.

W kontekście dookoptowania przez PiS „radykałów” (Samoobrony i LPR-u) do rządzenia Polską  po wyborach w 2005 roku, trudno zawierzyċ konkluzji Rzeczypospolitej wykluczjącej koalicję PiS i SLD. Primo, prezes PiS takiej koalicji nie wykluczył, jedynie odwołał się  do różnic pomiędzy partiamii. Secundo, parę miesięcy temu głosił, przy okazji wyborów prezydenckich,  że postawę do SLD trzeba zmodyfikowaċ, bo według niego, to już nie są  postkomuniści.

Przykro patrzeċ, w jak wielu skomplikowanych kwestiach, Jarosław Kaczyński musi się napowtarzaċ by coś ugraċ w wyborczych zmaganiach. Doprawdy jest to niesprawiedliwe. Donald Tusk ponownie obieca tańsze jabłka w Drugiej Irlandii i wybory ma wygrane z przysłowiowym palcem.


PS. A propos tytułu. Mnie też, jak widaċ, na razie skleroza nie dokucza. A przynajmniej tego nie pamiętam.


poniedziałek, 5 września 2011

Oni tych wyborów chyba nie chcą wygraċ

Propagandziści PiS tłumaczą ludziom, że Kaczyński nie będzie uczestniczył w debacie z Tuskiem, bo popierające Tuska media, przekręcą wszystko przeciwko Kaczyńskiemu, i ogłoszą Tuska zwycięzcą, bez względu na realny wynik. Jest spora grupa blogerów, która ten argument kupiła i święcie wierzy w serwowaną im wszechwładzę mediów. Muszą to byċ ludzie bardzo młodzi, lub o krótkiej pamięci.



Ponad dwadzieścia lat temu odbyła się w reżymowej telewizji debata pomiędzy Wałęsą a Miodowiczem - szefem reżymowych związków zawodowych. Media w całości były wtedy w rękach wielce nieprzychylnych Wałęsie komunistów. I wszystkie one na wyścigi kreowały Miodowicza na zwycięzce debaty. A kierowali tą propagandową nawałnicą specjaliści pierwszej klasy – Jerzy Urban i Mariusz Walter. I na nic się zdały ich wysiłki. Dla zdecydowanej większości Polaków zwycięzcą był Wałęsa. Kilka miesięcy później komuniści zwinęli sztandar.



Kaczyński jest w porównaniu z Wałęsą w znacznie lepszej sytuacji. Spora grupa mediów jest mu przychylnych, lub conajmniej obojętnych. Jego przeciwnicy nie mają propagandowego monopolu. A nawet jakby mieli, to przypadek Wałęsy dowodzi, że rzeczowe argumenty są bardziej przekonywujące niż manipulacje.



Antydebatowy argument PiSowych propagandzistów nie bardzo trzyma się kupy, bo przecież nawet zakładając zwycięstwo wyborcze Kaczyńskiego trudno sobie wyobraziċ zmianę frontu nieprzychylnych mu mediów. Jeżeli te media są tak wszechpotężne jak twierdzą poniektórzy, to bez problemu, i w tri miga, zablokują i zdławią rząd Kaczyńskiego.



Pojawia się więc pytanie, czy w takiej sytuacji, jest jakikolwiek sens startowania PiSu w wyborach, skoro bez względu na formalny wynik, będzie to wcześniejsza (wyborcza) lub późniejsza (jako rząd) porażka tej partii. Ba, czy przy takiej miedalnej wszechwładzy, jest jakakolwiek potrzeba na istnienie partii z góry skazanej na przegraną. No bo przecież nic nie zapowiada upadku TVN, Polsatu, Faktu, Superekspresu, Gazety Wyborczej, Wprost, Polityki i całej masy innych, pomniejszych publikatorów. Zakładając trafnośċ argumetu PiSowych propagandzistów, tylko eliminacja nieprzychylnych mediów będzie w stanie odmieniċ los partii Kaczyńskiego. A to wydaje się niemożliwe do przeprowadzenia bez naruszenia konstytucji.



W rozmowach zwolenników Jarosława Kaczyńskiego sprawa debaty z Tuskiem została praktycznie sprowadzona do pojedynku, w którym najważniejszym celem jest wygranie, lub jak kto woli nieprzegranie. Nieważne jest, że Kaczyński nieuczestnicząc w debacie zmniejsza tym samym możliwości przedstawienia swojej wizji Polski. Ogranicza rozpowszechnienie swojego programu. Zawęża grupę swoich wyborców. Ogranicza szanse wygrania wyborów. W kontekście oddania władzy w 2007 roku, u niektórych może pojawiċ się podejrzenie, że działania Kaczyńskiego dążą do utrzymania PiSu w opozycji. Kilka lat temu, taktyczne oddanie władzy w obliczu zbliżającego kryzysu było jedną z kolportowanych przez zwolenników PiSu przyczyną rozwiązania rządu.  Teraz widmo kryzysu jest znacznie większe. A i kryzys szykuje się straszniejszy. Może powyższa spekulacja zaliczyċ należy do teorii spiskowych. Ale nawet jeżeli takową jest, to odpowiedzialny za nią jest Kaczyński, który ją nakręca swoimi dziwacznymi decyzjami nie podejmowania wyborczej debaty.   

sobota, 3 września 2011

Polacy zasługują na więcej niż lepiej



Z medialnych odprysków z wyborczej debaty Jarosława Kaczyńskiego z samym sobą, wynika jasno, że prezes PiS nie rozczarował. Wręcz przeciwnie, zachował się zgodnie z oczekiwaniami, a w niektórych przypadkach była to powtórka zwrotek bardzo dobrze znanych.

Przed wyborami w 2005 roku PiS obiecywał ograniczenie dominacji zagranicznych hipermarketów w polskim handlu. Był to miód dla uszu wielu ekspedientek przykutych do kasy i szczających w pampersy. Ten wyborczy ulepek przełożył się na wygraną PiS.

Przed wyborami w 2011 roku Jarosław Kaczyński znowu pochyla się nad problemem zagranicznych hipermarketów i zapowiada ich opododatkowanie, co jak wszyscy wiemy, uczyni je mniej konkurencyjnymi wobec nieistniejącego już prawie polskiego detalu. Jest to rozwiązanie kompleksowe, choċ może nie tak chwytliwe jak zapowiedź tańszych jabłek w wyborczej ofercie Donalda Tuska sprzed czterech lat. Niemniej jednak, wytrwałośċ w drążeniu tematu hipermarketów, można prezesowi PiS zapisaċ tylko na plus. Warto tutaj odnotowaċ, że po wyborach w 2005 roku, przez blisko miesiąc, kontynuacja tematu hipermarketów była zagrożona działaniami minister Łubińskiej wychodzącej z propozycjami ustawy regulującej polski detal.  Ale to zagrożenie zostało szybko usunięte rychłą dymisją pani minister próbującej realizowaċ przedwyborcze obietnice.

Przed wyborami w 2005 roku PiS obiecywał wybudowanie za swojej kadencji 1,5 miliona mieszkań, głównie dla młodych Polaków. Takie wtedy były potrzeby.

Masowa emigracja niedobór mieszkań ograniczyła, ale sytuacja uległa zmianie w 2007 roku.  Donald Tusk stwierdził, że Polacy zasługują na to by żyło się lepiej, i  obiecał wprowadzenie działań mających nakłoniċ rodaków do powrotu z emigracji. W następstwie słów Tuska mieliśmy kryzys ekonomiczny, który niektórych polskich hydraulików i zmywaków skłonił do powrotu do krajów. Przed wyborami w 2011 roku Jarosław Kaczyński stwierdził, że Polacy zasługują na więcej niż tylko lepiej, i powrócił do tematu mieszkań. W przeciwieństwie do roku 2005, obecna oferta PiS ogranicza się do mglistego programu, który “będzie pomagał zdobywać mieszkania”. Nie wiadomo czy ta pomoc będzie polegała na darmowym rozdawaniu breloczków do kluczy, czy też będą to tylko słowa otuchy w urzędach państwowych.  Ta niewiedza może mieċ związek  z brakiem danych na temat wybudowania chociażby jednego mieszkanie w ramach zapowiadanego sześċ lat temu 1,5 miliona.

W podsumowaniu debaty Kaczyńskiego z samym sobą stwierdziċ trzeba, że nie tylko prezes PiS wyszedł z niej zwycięską. Beneficjentem był również Donald Tusk. Decyzją Jarosława Kacyńskiego wyborcy nie mieli okazji doświadczyċ spotkania dwóch zgranych hucpiarzy toczących śliną gładkich komunałów.  Fasada politycznych podziałów została zachowana. Dzięki temu, frekwencja wyborcza byċ może nie spadnie poniżej 40%. Zresztą frekwencja nie jest prawnie istotna. Nawet jeżeli będą głosowaċ tylko członkowie partii poitycznych – circa 150 tysięcy ludzi -  to nadal Polacy będą mieli Sejm i Rząd, i nadal będzie DEMOKRACJA.